Obudź mnie ze snu wiecznego,
snu tych, którzy sobie z niczym nie radzą,
tych, którzy nie wiedzą kim są.
Chcę mieć jeszcze szansę na powrót.
Budzę się z krzykiem. Co noc mam ten sam koszmar, przeżywam
w zupełnej ciemności to, co wydarzyło się w jasny dzień. Jestem zmuszona
przyglądać się martwym oczom Rafaela, jego bladej skórze i ranom z wypadku. Stoję
obok niego, patrzę na zamknięte powieki, pokiereszowaną twarz i nic nie mogę
zrobić, nie potrafię zapobiec temu, co się wydarzyło. Słyszę w uszach jego głos
wołający pomocy, chociaż przecież on już się nie porusza, jego usta są
spierzchnięte i zaciśnięte w niemym krzyku. Ktoś ciągnie mnie bliżej ku niemu, lecz
ja wyrywam się, wrzeszczę i macham wściekle rękoma, aż w końcu się budzę. Siadam
na łóżku i próbuję opanować drżenie całego ciała i napływ łez, kiedy drzwi się
otwierają i wchodzi Jos. W bladym blasku księżyca widzę jego zmierzwione włosy
i przekrzywioną piżamę.
- Znowu się darłaś.
- Przepraszam.
Siada obok mnie i przez chwilę tkwimy w totalnej ciszy i
chociaż jest to dla mnie wyjątkowo krępujące, nie przerywam jej. Po prostu nie wiem,
co mogłabym powiedzieć. Żadne słowa niczego nie zmienią, nic nie zmniejszy bólu,
który ciągle czujemy.
Po chwili Jos łapie mnie za rękę i ściska ją mocno, aż
czuję mrożenie w palcach.
- On już na pewno jest
szczęśliwy - mówi cicho i wiem, że stara się samego siebie przekonać. Kręcę
głową.
- Tego nie możesz
wiedzieć.
- Masz rację, nie
wiem. Ale mam taką nadzieję - Jos spogląda na mnie i widzę w jego oczach prośbę
o wsparcie. Zdaję sobie sprawę, że on też cierpi. Może bardziej skrycie niż ja,
czy rodzice, ale to był też jego brat. Jego strata boli, a świadomość, że już
więcej go nie zobaczymy odbiera chęć do życia. I jemu i mnie. Więc opieram
głowę o jego ramię i odwzajemniam uścisk dłoni.
- Ja też
chciałabym tak myśleć, że jest szczęśliwszy od nas.
- Jest. Na pewno jest.
Łzy płyną po mojej twarzy, ale nie przeszkadza mi to. Chcę, żeby
płynęły, może choć trochę ukoją ten ucisk w sercu, może zapełnią powstałą
pustkę. Mogłoby tak być.
- Tak bardzo za
nim tęsknię, Jos. To tak boli - szepczę. Jos obejmuje mnie ramieniem i przytula
do siebie.Jego dotyk jest kojący, jakby starał się zakleić powstałe w duszy rany.
- Wiem. Mnie też
to boli. Ale musimy sobie dać z tym radę.
- Ja nie chcę, nie
bez niego rozumiesz? On powinien tutaj być - szlocham.
- Ja jestem - szepcze
mi do ucha i delikatnie głaszcze moje włosy - Zawsze będę.
Pozwala mi płakać, pozwala mi cierpieć i wiem, że on też
cierpi. Siedzimy tak razem, pogrążeni w smutku, z bólem w sercach. Mamy przynajmniej siebie.